sobota, 27 lipca 2013

Part 2

Wiedziałam! Wiedziałam, że nie należy się łudzić! Stałam tam jak ostatnia ofiara losu i czekałam na to, aż Yoh-sama mnie odrzuci. Przecież od początku miałam świadomość tego, jak to się skończy! Dlaczego dałam się namówić Pilice na to wyznanie? Może rzeczywiście miałam już dość tej chorej sytuacji, w której tkwiłam od dłuższego czasu, ale... Przecież przez tyle lat potrafiłam zaciskać zęby i wszystko było w porządku. Niepotrzebnie się wychylałam. Byłam głupia. Jestem głupia. Yoh-samie nie jest potrzebny ktoś taki jak ja. Anna-sama zdecydowanie bardziej zasługuje na to, żeby wejść do rodziny Asakura. Zdecydowanie bardziej zasługuje na to, żeby Yoh-sama ją kochał. Gdybym była lepszą wizjonerką, mogłabym wcześniej zobaczyć, jak wielkie cierpienie wywoła ta rozmowa, ale nawet tego nie potrafiłam! Na dodatek Anna-sama na pewno będzie bardzo zła z powodu mojego zachowania. Nie miałam pojęcia, co zrobić. Przetarłam zaczerwienione, spuchnięte oczy wilgotną chusteczką do nosa, mając nadzieję, że to nieco złagodzi obrzęk.
- Tamcia, Tamcia... Pierwszy kopniak miłosny musi strasznie boleć, prawda? - zapytał Konchi złośliwym tonem, materializując się tuż przy mojej głowie. Nie patrzył na mnie, przyglądał się swoim pazurkom.
- Ależ Konchi, przecież nasza Tamcia dostawała kopniaki przez cały czas, odkąd pojawiła się Anna... - zachichotał Ponchi, gdy przycupnął na skraju umywalki, o którą delikatnie się opierałam.
- Ale nie martw się Tamcia! Nie pozwolimy, żeby jakiś Asakura cię krzywdził! Zaraz skopiemy mu ten chudy tyłek! - zaśmiali się oboje i znikli. Miałam świadomość tego, że nie pójdą do Yoh. W końcu formalnie nadal należeli do Asakurów i musieli być im posłuszni. Wychodziło na to, że nawet ze swoimi duchami stróżami nie potrafię sobie poradzić. Wszyscy się ze mnie naigrawali. Było mi ciężko na sercu. Może powinnam wrócić do Izumo? Chociaż... Mistrz Yomei też na pewno wkrótce dowie się o tym, co zrobiłam. Było mi naprawdę głupio. Zapewne będzie na mnie patrzył jak na idiotkę... Czyli w sumie jak zawsze. A może tym razem dodatkowo wyśmieje moją osobę? Przecież próbowałam wkraść się do jego rodziny. Ja! Nędzna, marna, nic nie warta wizjonerka. I równie kiepska szamanka. Chciałam porozmawiać z Pilicą, ale po chwili odrzuciłam ten pomysł. Dziewczyna raczej nie przejmowała się konsekwencjami swoich pomysłów, tym bardziej, gdy nie ona musiała je ponosić. Bałam się wychodzić z łazienki, nie chciałam teraz natknąć się na Yoh-samę. Zdecydowanie skomplikowałam sobie życie, jak gdyby wcześniej nie było wystarczająco beznadziejne. I moje szanse u Yoh-samy zdecydowanie zmalały. Z zera do... Westchnęłam ciężko i ponownie ochlapałam twarz zimną wodą. Stało się. Nie mogłam już tego cofnąć. Moja głupota i naiwność dla mnie samej były wielkim zaskoczeniem. Wystarczyła jedna myśl, że może jednak Yoh-sama czuje do mnie coś więcej i nieznaczna zachęta Pilici, abym popełniła dosłowne samobójstwo!
- Nie jestem stworzona do wielkich rzeczy... Jestem stworzona do małych rzeczy, które robię zawsze z wielkim sercem... - Lubiłam to sobie powtarzać. Nie czułam się jednak wcale lepiej ze świadomością, że moje "wielkie serce" było niewystarczające dla Yoh-samy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz